Jan Maria Marek (1951 – 2009) W swoim opracowaniu na temat sekcji żeglarskiej tak pisze o nałęczowskiej szkole
O Nałęczowskiej Szkole, Początki Żeglowania –z Monografii Sekcji żeglarskiej
Uczyli tu znakomici fachowcy: przewodniczka w zaczarowany świat zabawek - Maria Cybulska- Marek, Eugeniusz Ścibior i Wiktor Bucior, przed którymi drewno nie miało żadnych tajemnic, oraz wytrawni krzewiciele plecionkarstwa, tacy jak mistrzowie; Wojciech Sanecki i Stefan Butryn. Wśród plastyków rej wodzili; znakomity rzeźbiarz Stanisław Strzyżyński, pełne polotu Lidia Szpinek i Grażyna Czapska, utalentowany Marian Świst, refleksyjny malarz Krzysztof Górniak, czy pochodzący z kresów rzeźbiarz - Michał Pudełko. Zwornikiem całego środowiska, nadającemu mu dynamikę i specyficzną aurę miejsca, gdzie dzieją się rzeczy magiczne i gdzie każdy nosi swoją „buławę w plecaku” stał się dyrektor szkoły, były partyzant i więzień Pałace, malarz po warszawskiej Akademii, Jan Marek. Wspólnie z grupę dalekowzrocznych działaczy, takich jak: Władysław Markiewicz, Stanisław Bochnak, czy Mieczysław Pazura - doprowadził do powstania pierwszej w kraju, zbudowanej od podstaw, siedziby dla szkoły plastycznej. Jej architektoniczny projekt stworzył wybitny architekt Marek Leykam, natomiast program funkcjonalny, aranżację wnętrz i wystrój otoczenia stały się dziełem dyr. Jana Marka i prof. Jerzego Kursy. Zostało ono zrealizowany solidarnym wysiłkiem całej szkolnej społeczności. Sadzono drzewa i żywopłoty, powstały kwietniki, alejki, boiska, galeria rzeźby plenerowej, fontanna, a nawet plantacja wikliny. Stworzono nawet specjalny warzywnik dla potrzeb internackiej stołówki.
Dyrektor Marek równie mocno troszczył się o dydaktyczną infrastrukturę szkoły, doprowadzając min. do powstania dużej sali gimnastycznej i świetnie wyposażonych warsztatów. Udaje mu się zdobyć samochód, niezbędny dla zaopatrywania szkoły w potrzebne materiały, a także beczko-wóz asenizacyjny, rozwiązujący problemy braku kanalizacji. Jeszcze dotąd krążą anegdoty o tym, jak docierając ten wóz, z fantazją zajeżdżał nim, ku konsternacji ministerialnych biurokratów, przed siedzibę Ministra Kultury. Wtedy - z wyjątkowym pośpiechem załatwiano nawet najtrudniejsze sprawy po jego myśli. I o to przecież chodziło.
Oczkiem w jego głowie stają się starania o powiązanie szkoły z przemysłem. W trosce o zatrudnienie wychowanków planuje stworzenie w Nałęczowie Spółdzielni Artystycznej, skupiającej absolwentów szkoły, a w związku z rozbudową Puławskich Azotów - do pozostających bez pracy członków rodzin ich pracowników, wysuwa ofertę rozwinięcia chałupniczego rękodzieła artystycznego. W nałęczowskim liceum mozna było spotkać zarówno przybysza znad morza, Górala, Warszawiaka, jak i mieszkańca podlubelskiej, czy też podrzeszowskiej wsi. Magnesem ściągającym młodzież był wysoki poziom kształcenia artystycznego, a zwłaszcza zabawkarstwa.
Nałęczowskie zabawki prezentowane były w całej Europie. Trafiły dojedynego na świecie Muzeum Zabawek w Sonnenbergu i miały własne ekspozycje nawet na Targach Poznańskich. Z ich projektów korzystał krajowy przemysł zabawkarski, który chętnie zatrudniał i wysoko sobie cenił kwalifikacje zawodowe absolwentów liceum. Szkoła była miejscem zderzania się najprzeróżniejszych charakterów, postaw, idei i systemów wartości. Dzięki usytuowaniu w oddali od ideologicznych dworów a także obowiązujących wówczas komunistycznych rytuałów - zyła pełnią własnego, pracowitego życia. A było ono bogate i autentyczne. Tu „białe” ciągle było białym, a „czarne”, wbrew zewnętrznym ekwilibrystykom, a w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem - nieodmiennie pozostawało czarnym.
Ta solidność wartości pozwalała szkole odnosić sukcesy i poprzez swojego dyrektora - kierującego Radą Programowa przy Ministerstwie Kultury - oddziaływać na całe ówczesne szkolnictwo artystyczne. Program wychowawczy Liceum nastawiony był na wyzwalanie emocji, uczył być sobą, kładąc nacisk na współdziałanie, rozwijanie indywidualnych uzdolnień i pasji, na odpowiedzialność wiążącą się z misją artysty. Z jednej strony - tradycje pracy od podstaw, a z drugiej - odwoływanie się do marzeń i tęsknot młodych ludzi za czymś, co jak tu skutecznie zaszczepiano, osiąga się jedynie własnym wysiłkiem,- stały się trwałym fundamentem, kształtującym postawy młodzieży.
Oprócz dyrektora Marka, szczególnie żarliwym propagatorem takiej filozofii był profesor Jerzy Kursa - architekt wnętrz i grafik, absolwent WSSP w Poznaniu. Jego pasje były dla wychowanków zaproszeniem w świat fascynujących możliwości. Kursa doskonale rozumiał potrzeby młodości i umiał wychodzić im naprzeciw. Z Kursą niemożliwe - stawało się mozliwe! Uczył solidności i odpowiedzialności. Skromne początki nałęczowskiego żeglowania w postaci paru kajaków wykonanych na warsztatach - przekształciły się wkrótce w unikalną szkołą życia dla wielu z nas. Zaczęło się wielkie budowanie łódek, a przy okazji nas samych. Nałęczowska szkoła rozszerzyła się o pokłady jachtów, o przestrzenie dalekich wód i o kręgi wieczornych ognisk, rozpalanych w najpiękniejszych zakątkach Mazur. Gdy o sensie zycia i sztuki mówi się mając nad głowa gwiazdy, to wszystko to i lepiej i trwalej wchodzi do młodej głowy.... W tej specyficznej atmosferze mieliśmy szansę realizować najśmielsze marzenia, zyskując możliwość poznawania siebie, szukania głębszego wymiaru życia, oraz dojrzalszego doświadczania sztuki, przyrody i ludzi.