Fragmenty pracy magisterskiej wnuczki dyrektora Marka - Marii Marek Prus napisanej pod kierunkiem dr Romualda Tarasiuka
w Zakładzie Edukacji Plastycznej, UMCS w Lublinie w roku 2004 dotyczący: historii szkolnictwa artystycznego, okresu nałęczowskiego Jana Marka oraz wspomnień pani Władysławy Butrynowej nauczycielki jezyka polskiego
Materiały nadesłał Józef Marek - syn dyrektora.
Historia Nałęczowskiego szkolnictwa
Historia artystycznego szkolnictwa na terenie Nałęczowa sięga początków XX wieku. Pierwsza była założona w 1903 roku Szkoła instruktorów Koszykarskich, pieczę nad tą placówką trzymali R. Chełchowski i B. Malewski, niedługo po niej, bo w 1905 roku założono Szkołę Instruktorów Zabawkarskich. Patronat nad nimi objęła Sekcja Przemysłu i Handlu Ludowego, a od 1907 roku Towarzystwo Popierania Przemysłu Ludowego.
W 1911 roku powstała Szkoła Przemysłu Drzewnego, a w rok później Szkoła Rzeźby w Drewnie. W tej ostatniej rozszerzono program nauczania dodając inne przedmioty artystyczne jak rysunek z natury, rysunek geometryczny, czy wykłady teoretyczne. Szkoła odnosiła sukcesy, czego dowodem mogą być otrzymane nagrody na wystawach w Łowiczu i Warszawie, czy sukces w Petersburgu w 1914 roku, gdzie Jan Żylski, pod którego kierunkiem działała szkoła, otrzymał za jej prowadzenie i za działalność własną złoty medal. Jeszcze tego samego roku, szkoła przerwała działalność, z powodu I wojny światowej, a po jej zakończeniu próby wznowienia działalności nie dały większych rezultatów.
W 1917 roku Żylski otworzył prywatną Szkołę Rzeźby w Drewnie, gdzie oprócz stolarskiego był też dział zabawkarski. Prace uczniów były pokazywane za granicą między innymi w Londynie i Nowym Jorku., a także na ekspozycjach krajowych, czy na Targach Poznańskich. Szkoła przestała istnieć wraz z wybuchem II wojny światowej. W 1942 pod czujnym okiem okupanta udało się uruchomić Szkołę Przemysłu Drzewnego.
Dzięki zabiegom Mieczysława Pazury i J. śylskiego, w 1947 roku uzyskano zgodę Ministra Kultury i Sztuki, na utworzenie Prywatnego Wiciowego Liceum Technik Plastycznych w Nałęczowie. Związek Młodziezy Wiejskiej „Wici” rozpoczął działalność szkoły od kursu przygotowawczego. We wrześniu 1948 roku, rozpoczęły się lekcje, a stanowisko dyrektora objął Michał Pudełko.
Na początku było trzynastu uczniów i jeden stały nauczyciel zatrudniony na pełnym etacie. Po likwidacji ZMW „Wici” w 1948 roku placówka funkcjonowała dzięki dotacjom Towarzystwa uniwersytetów Ludowych, oraz państwa. Od 01. 01. 1950 roku, kiedy szkołę upaństwowiono, zmieniła ona nazwę na Państwowe Liceum Technik Plastycznych. Budynki, w których odbywały się zajęcia, były rozsiane po całym Nałęczowie, mieszcząc się w willach „Raj”, „Zacisze”, czy „Zosia” i „Lucyna”, gdzie znajdowały się internaty.
Taką sytuację zastał Jan Marek, gdy objął funkcję dyrektora szkoły o wieloletniej tradycji. Pełnił tę funkcję od 1960 funkcję do 1976 roku. Pod jego kierownictwem powstał nowy gmach szkoły przy alei Lipowej- jedna z pierwszych inwestycji szkolnictwa artystycznego w kraju. Jako główny projektant wnętrz, wraz z artystą Jerzym Kursą, w kontakcie z architektami, tworzy program funkcjonalno – plastycznego urządzenia obiektu i jego otoczenia. W efekcie tej działalności powstają, obok szkolnych budynków, sportowe boiska, sala gimnastyczna, kwietniki, żywopłoty, ogrodzenia oraz cały ciąg obiektów magazynowo – gospodarczych. Szkoła rozbudowuje się nie tylko jako architektoniczne obiekty, przybywają nowi uczniowie. Liczba 110 podopiecznych w 1960 roku, wzrasta do 270 w 1965 roku, a kadra liczy wtedy 30 osób.
Renoma wysokiego poziomu kształcenia ściągała do Nałęczowa młodzież z całej Polski. Dzięki inicjatywom dyrektora znajdowała tu ona, oprócz programowej
nauki – możliwość rozwijania swoich pasji w najrozmaitszych formach pozalekcyjnej działalności. Powstawały liczne koła zainteresowań, zespoły muzyczne, teatralne i recytatorskie. Rozwijała się spółdzielczość. Młodzież wyjeżdżała na plenery malarskie. Pod koniec każdego roku odbywała się wielka prezentacja dorobku artystycznego wychowanków. Do szkoły zapraszani byli wybitni twórcy i ludzie kultury. Młodzież uprawiała turystykę.
Imponująco rozwijało się pod kierunkiem Jerzego Kursy szkutnictwo i żeglarstwo. Uczniowie budowali jachty. Organizowane były szkolenia i rejsy, początkowo kajakowe, a potem żeglarskie po Wiśle i Mazurach. Nałęczowskie Liceum Plastyczne znalazło się w czołówce polskich szkół i było wzorcem dla innych pokrewnych placówek.
Okres Nałęczowski
Dziadek był człowiekiem czynu. Nie znosił bierności, stagnacji. Z pasją i niesamowitą energią poświęcał się coraz to nowym zadaniom, mającym na celu polepszenie otaczającego nas świata. Jak nie pomoc popadającym w ruinę zabytkom, to tysiące projektów i pomysłów, jak ułatwić życie licealnej młodzieży, będącej pod jego opieką. W swoich uczniów wlewał entuzjazm i podziw dla sztuki, uczył ich rzetelności i sumienności rzemiosła, kiedy robili rzeczy użytkowe. Dbał o ich rozwój intelektualny, duchowy, a także starał się wspomóc ich na polu materialnym, zapewniając zdolnym, czy mniej majętnym
stypendia, jak i pracę po skończeniu szkoły w przemyśle zabawkarskim.
Szkoła nawiązała liczne kontakty, o które dyrektor skrupulatnie zabiegał, z zakładami zabawkarskimi, co zaowocowało przekazywaniem niektórym z nich wzorów do masowej produkcji zabawek. Za uzyskane dzięki tej działalności środki, można było zakupić atrakcyjne materiały i pomoce dla uczniów. Kontakty
te umożliwiły również wysyłanie podopiecznych na atrakcyjne praktyki, czy zapewnienie miejsca pracy dla absolwentów nałęczowskiej szkoły. Niektórzy
uczniowie mogli „rezerwować” sobie miejsca pracy jeszcze przed dostaniem do rąk świadectwa dojrzałości.
Dyrektor dbał o swoją placówkę i swoich podopiecznych, zależało mu na tym, żeby jego uczniowie realizując przedmiot „zabawkarstwo” robili rzeczy nie tylko piękne, ale i użyteczne, a przede wszystkim, żeby przedmioty wykonane w szkole podobały się tym, do których były adresowane, czyli dzieciom. Przeprowadzono „eksperyment” z zabawkami w miejscowym przedszkolu, mający na celu zarejestrowanie zainteresowania dzieci poszczególnymi wzorami.
Szkoła pokazywała swoje wyroby na wielu wystawach, w kraju i za granica. Kilkukrotnie prezentowała się w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie, Lublinie i Opolu. Brała też udział w Targach Poznańskich. Prezentowane prace wzbudzały zainteresowanie kręgów przemysłowych.
Prasa chętnie i dużo pisała o prężnie działającej placówce.
„Obecny na otwarciu wystawy dyrektor liceum - Jan Marek, poinformował nas, że szkoła postawiła sobie za cel dostarczenie przemysłowi spółdzielczemu, terenowemu i państwowemu szereg nowoczesnych modeli zabawek i pamiątek. Chce ona wyrugować z handlu wszelką brzydotę i w tym celu już się z nim porozumiała.”
„...O wysokim poziomie nauczania świadczą medale zdobyte przez uczniów za prace na wielu wystawach krajowych i zagranicznych. Ostatnie sukcesy to wyróżnienie na Targach Poznańskich, powodzenie wystawy zabawek w domu Chłopa w Warszawie i zamówienie przysłane z jedynego na świecie Muzeum
Zabawek w Sonennbergu (NRD) na kilkanaście zabawek.”
fot.1 od prawej Strzyżyński, Marek
fot.2 w środku Marek , z prawej Paszko
fot.3 w środku Przechodzka , z prawej Marek
Ze wspomnień Pani profesor Butrynowej
Tak wspomina Dziadka jego wieloletnia współpracownica, nauczycielka języka polskiego, Pani Władysława Butryn:
„Dyrektora Jana Marka poznałam we wrześniu 1960 roku, w momencie objęcia przez niego funkcji kierownika Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych, w Nałęczowie. Nowy Dyrektor miał poważne zadanie, powierzono mu, bowiem funkcję opiekuna budującej się szkoły i internatu. Jego poprzednik – Michał Pudełko, zorganizował szkołę liczącą w 1961 roku 80–ciu uczniów. Budynek szkolny, „Raj” okazał się za ciasny do celów dydaktycznych. Rozpoczęto budowę nowego gmachu dla potrzeb szkoły plastycznej. Zadania, które stanęły przed 38 – letnim nowym dyrektorem nie przekraczały jego możliwości, bo wnosił do nowej placówki wielki zapał, entuzjazm i radość młodości.
Zyskał sobie szybko sympatię pracowników i uznanie lokalnej społeczności. Dyrektor był człowiekiem inteligentnym, wrażliwym o rozlicznych zainteresowaniach humanistycznych i żywej wyobraźni. Interesowała go nie tylko sztuka, ale i literatura, historia i polityka. Sam dużo czytał i był zamiłowanym kolekcjonerem wartościowych pozycji z zakresu sztuki. Ulubionym jego autorem był K. I. Gałczyński, którego wiele utworów znał na pamięć. Na przykład: „Zaczarowana dorożka”, „Pieśni”, „Niobe”, Wit Stwosz”. Gałczyński był mu szczególnie bliski ze względu na postawę inteligentnej przekory, upodobania piękna i fantastyki, bo Jan Marek to był człowiek złożony- realista i fantasta.
Jan Marek przywiązywał wielką wagę do zachowania tożsamości narodowej, społecznej i regionalnej. Był on jak prawdziwy góral z dziada pradziada, cenił sobie wolność wewnętrzną, tradycję i swobodę. Nie był wobec mocodawców serwilistą a wobec maluczkich satrapą. Był koleŜeński wobec nauczycieli i przyjacielski, a nawet bezpośredni wobec młodzieży, rezygnował z dystansu dzielącego szefa i podwładnych. Nie lubił mistyfikacji, nie tworzył mitów i pozorów, po prostu był sobą. Był bardzo towarzyski, kochał zonę, dzieci, był dumny z wnuków.
Szkoła pod kierownictwem (siedemnastoletnim) Jana Marka rozwinęła się bardzo. W nowym gmachu powstały gabinety przedmiotowe i pracownie do ćwiczeń artystycznych i zawodowych. Młodzież realizowała programy nauczania, reklamując na zewnątrz Szkoły swoje umiejętności, przygotowywała imprezy sportowe, literackie, wykonywała dekoracje na święta okolicznościowe. Pod kierunkiem Jerzego Kursy – projektanta i wykonawcy Eugeniusza Ścibiora, warsztatowcy wykonali kilka łodzi, przeznaczonych do Ŝeglugi rzecznej, (na których młodzież spędzała wakacje na jeziorach mazurskich).
Zabawkarze swoimi pracami obdzielili wielu nagradzanych przez miejscowe, wojewódzkie, a nawet centralne instytucje. Prace Młodzieży trafiały na Targi Poznańskie, lub były wystawiane na liczących się ogólnopolskich wystawach np. w Warszawie. Młodzież brała udział w konkursach, przywożąc z nich wyróżnienia i nagrody.
Jeden z projektów Jana Marka nie został zrealizowany, to znaczy nie powstały placówki plenerowe dla młodzieży w Kazimierzu nad Wisłą, w górach, nad morzem i na Mazurach. W chwili Jego odejścia Szkoła liczyła 365 uczniów. Niektórzy z nich widoczni są w kulturze, sztuce i oświacie polskiej. Jan Marek był człowiekiem pełnym sprzeczności, był indywidualistą a żył i działał w epoce wysokiej oceny kolektywnego działania. Nie umiał i nie chciał ze względów moralnych „podwieszać się” pod tak zwane osobistości a żył w okresie kultu nomenklatury. Mawiał zawsze, że „życie należy traktować nie jak tragedię lub dramat, ale komedię” i była to jego osobista samoobrona. Był człowiekiem ceniącym sobie godność osobistą, ale był też uległym wobec tych, których kochał lub, których uwazał za swoich przyjaciół.”
Dyrektora Marka wszyscy lubili, był dowcipny, inteligentny, towarzyski, bezceremonialny, co myślał to mówił, często prawił komplementy kobietom, również uczennicom liceum. Miał bardzo rozległe zainteresowania, na przerwie wpadał często do pokoju nauczycielskiego żeby sobie „pogadać”. Lubił dyskutować, uwielbiał nawet. Cenił dobre kontakty z ludźmi, lubił przekazywać dobre wiadomości i cieszyć się z nich razem z adresatem, złe stawały mu w gardle, nie chciał nikogo zasmucać.
Jedną z najgorszych sytuacji jaka spotkała Dziadka w Nałęczowie był jego pierwszy egzamin wstępny. Dyrektor szkoły był zobowiązany do ogłoszenia wyników, co stawiało go w niezwykle dla niego krępującej sytuacji, ponieważ ze zgłoszonych dwudziestu pięciu osób, trzeba było kogoś „oblać”. Z nieopisaną przykrością zakomunikował zdającym o niepowodzeniu jednej osoby.
Dziadek potrafił znieść dystans pomiędzy dyrektorem a uczniem, uczniowie nie bali się go, ale szanowali, darzyli go sympatią. Małgorzata Marek, wtedy Gontarz – uczennica nałęczowskiego liceum, a później synowa Jana Marka, wspomina, że uczniowie widząc swojego Dyrektora po drugiej stronie ulicy przechodzili przez jezdnię, żeby Mu powiedzieć „dzień dobry”. Pani Profesor Butrynowa przytacza inną historię obrazującą niezwykle ciepły kontakt Dyrektora z młodzieżą. Bohaterem tej opowieści jest Kazio, chłopiec z ubogiej, wielodzietnej rodziny. Nauczycielka spotkała go, kiedy, rozchełstany i umorusany, pędził z rumieńcem na policzkach do szkoły, z bukietem rumianków i chabrów polnych kwiatów w garści. Na pytanie Pani Profesor o cel tego szaleńczego biegu młodzieniec z wypiekami na twarzy poinformował Ją, Ŝe idzie złoŜyć życzenia dyrektorowi z okazji jego imienin.
-----------------------
komentarz ze starej stronki
-----------------------
Odżyło tyle wspomnień.Miałam szczęście uczyć się w okresie kiedy Pan Marek był Dyrektorem.Pamiętam Jego uniesioną rękę i serdeczny uśmiech, kiedy rano szedł korytarzem a uczniowie mówili Mu "dzień dobry".
Bardzo nie lubił chodzić do fryzjera,kiedyś poprosił mnie abym Go strzygła.
Pozostał w mojej pamięci jako wspaniały pedagog,dobry i uczciwy Człowiek.
Jestem pewna że w niebie uśmiecha się i z lekko pochyloną głową spogląda na Rodzinę,Bliskich a przede wszystkim na swoich uczniów.
Jadwiga Murach - Jadwiga Świtka
Bardzo nie lubił chodzić do fryzjera,kiedyś poprosił mnie abym Go strzygła.
Pozostał w mojej pamięci jako wspaniały pedagog,dobry i uczciwy Człowiek.
Jestem pewna że w niebie uśmiecha się i z lekko pochyloną głową spogląda na Rodzinę,Bliskich a przede wszystkim na swoich uczniów.
Jadwiga Murach - Jadwiga Świtka